„Nie spotkałem w moim życiu nikogo, kto by stracił wiarę po przeczytaniu Marksa i Engelsa, natomiast spotkałem wielu, którzy ją stracili po spotkaniu ze swoim proboszczem” – powiedział ks. prof. Józef Tischner. Na spotkaniu w miniony czwartek dyskutowaliśmy na temat zgorszenia w Kościele.
Kazanie obficie przeplatane wątkami politycznymi. Nawoływanie do ubóstwa przez księdza mającego słabość do drogich samochodów. Hipokryzja i obłuda „świętszych od papieża”… To właśnie jedne z przykładów zgorszenia. „Jest postawą lub zachowaniem, które prowadzi drugiego człowieka do popełnienia zła. Ten, kto dopuszcza się zgorszenia, staje się kusicielem swego bliźniego. (…) Może doprowadzić swego brata do śmierci duchowej” – czytamy w Katechizmie Kościoła Katolickiego (KKK 2284).
Biblia, którą czyta drugi człowiek
Są też zgorszenia mniej spektakularne – na przykład katechetka, która swoją postawą bynajmniej nie przywołuje na myśl chrześcijańskiej radości lub panie z koła różańcowego, które zbyt głośno oceniają „mniej pobożnych” sąsiadów. Także hipokryzja może być źródłem zgorszenia. Już Św. Paweł apelował, by dając jałmużnę lub poszcząc, nie obnosić się z tym przed ludźmi lub nie zmuszać ich do podobnie dużych poświęceń. Relacja z Bogiem jest sprawą bardzo indywidualną.
„Być może jesteś jedyną biblią, którą czyta drugi człowiek” – powiedział kiedyś ktoś bardzo mądry. Możliwe, że ksiądz o trudnym charakterze lub wspomniana katechetka są jednymi z nielicznych wierzących osób w otoczeniu osób pochodzących z domów, gdzie nie chodzi się do kościoła i nie wspomina się o Bogu.
Myśląc o zgorszeniu, nie sposób pominąć samego siebie. Jakie świadectwo wystawiam swoim zachowaniem? Czy osoby niewierzące, z którymi mam kontakt, mogą poczuć się autentycznie zainspirowane wiarą i zachęcone do relacji z Bogiem? Ewangelizacja nie zawsze jest tu najlepszym wyjściem. Niezależnie od sytuacji, zawsze możemy jednak żyć tak, żeby pokazać drugiemu człowiekowi, że bycie blisko Kościoła może być piękne. Że nie jest wyłącznie zbiorem staromodnych formułek i niewygodnych zakazów. Że daje radość i poczucie sensu.
Nie stać się powodem do większego zgorszenia
Zgorszenie, jeżeli odpowiednio spektakularne, pozostaje w pamięci zbiorowej na długo.. Czasami widząc jeden czyn, potrafimy przekreślić całego człowieka. Tymczasem Pan Bóg zawsze daje drugą a nawet trzecią i kolejną szansę, działając w sakramencie spowiedzi.
Jedna z najbardziej znanych biblijnych historii opowiada o człowieku, który przejawiał słabość do alkoholu. Potrafił upić się winem, a później leżeć bez zmysłów, pozbywszy się wcześniej ubrania. Jednak to właśnie z niego Pan Bóg postanowił wywieść nową ludzkość, nakazując mu zbudować arkę i pozwalając przetrwać wody potopu.
Noe, bo oczywiście o nim mowa, stał się powodem do zgorszenia dla swoich synów. Dalszy ciąg historii zależał jednak od tego, jak zareagowali oni na trudną sytuację. Cham postanowił wyśmiać ojca i zachęcał do tego swoich braci. Sem i Jafet wzięli jednak płaszcz i „trzymając go na ramionach weszli tyłem do namiotu i przykryli nagość swego ojca; twarzy zaś swych nie odwracali, aby nie widzieć nagości swego ojca” (Rodz 9, 23).
Warto pamiętać o tym, by oburzając się na czyjeś zgorszenie, samemu nie stać się powodem do podobnego lub nawet jeszcze większego zniechęcenia innych. „Jeśli z kolei zdarzyło się, że jako interesant zostałem w urzędzie kościelnym potraktowany bezdusznie, pierwszą moją reakcją nie będzie potępienie czy oburzenie, ale ból, że takie rzeczy dzieją się właśnie w Kościele, właśnie tam, gdzie powinno być najwięcej bezinteresownej miłości.” – mówił o. Jacek Salij OP. „Taką postawą przynajmniej nie dokładam następnego grzechu braku miłości, którym tak łatwo człowiek odwzajemnia doznaną urazę. Często zaś miłość potrafi mi podpowiedzieć jakieś pozytywne działanie na rzecz uzdrowienia tej gorszącej sytuacji, że w Kościele człowiek bywa traktowany nie w duchu miłości.”.
Wyzwanie: dotrzeć do źródła
Na spotkaniu zwróciliśmy również uwagę na to, że przejawy zła mogą na pierwszy rzut oka nie ujawniać jego źródła. A to nim należałoby się zająć. W niejednej sytuacji łatwo jest zwalić winę na jedną osobę, zapominając o tym, co popchnęło ją do gorszącego czynu.
Oto fragment wywiadu ze śp. ks. Aleksandrem Radeckim, który ukazał się na łamach gazety „Nowe Życie”: Pamiętam opublikowany przed laty w „Rycerzu Niepokalanej” wywiad z czterdziestoparoletnim mężczyzną, który w USA został skazany na karę śmierci za zamordowanie na tle seksualnym ponad stu kobiet. Okazało się, że był katolikiem, pochodził z pełnej rodziny i właściwie niczego mu w życiu nie brakowało. Było jednak pewne „ale”, związane z tym, że na ulicy, na której mieszkał, znajdował się sklep z pornografią.
Kiedy ów człowiek go mijał, za każdym razem szczególnie mocno poruszały jego wyobraźnię zdjęcia, ukazujące przemoc seksualną, prowokując w nieodparty sposób do dokonywania podpowiadanych tak sugestywnie czynów. Podczas wywiadu przeprowadzonego tuż przed wykonaniem wyroku zapytano mordercę, czy społeczeństwo ma prawo eliminować takich, jak on. Skazaniec odpowiedział twierdząco, żałując dokonanych zbrodni. Pozostawił jednak niepokojące zdanie: „Ja jutro idę na krzesło elektryczne, a ten sklep z pornografią nadal funkcjonuje na mojej ulicy”.