Większość osób, słysząc przypowieść o bogaczu i Łazarzu, niemal automatycznie odczuwa niechęć wobec zamożnego człowieka, który pozostał obojętny na błagania potrzebującego. Niejeden z nas, a zapewne również spośród tych, którzy szli za Jezusem 2000 lat temu, uznaje w głębi ducha, że nigdy nie zrobiliby komuś takiego świństwa. Po co zatem Jezus opowiedział tą historię?
Problemu człowieka, który „ubierał się w purpurę i bisior i dzień w dzień świetnie się bawił”, nie stanowiło jego bogactwo. Choć w czasach Jezusa zamożność materialna była symbolem powierzchowności i słabej wiary, to tym, co tak naprawdę zgubiło bohatera przypowieści, było patrzenie na świat wyłącznie przez pryzmat tego, co doczesne.
Czy mógł nie zauważyć Łazarza, który prosił, by dano mu choć odpadki ze stołu? Zapewne przechodząc przez bramę swojego pałacu, bogacz nie jeden raz widział leżącego w niej człowieka. Czy od razu ocenił go i zaszufladkował jako kogoś męczącego, kim nie warto zaprzątać uwagi? A może po prostu nie miał czasu, bo zawsze spieszyło mu się do własnych spraw? Prowadził ciekawe życie, miał przyjaciół, troszczył się o ubrania i brał udział w ucztach. Możliwe, że dojście do takiej pozycji kosztowało go sporo pracy i determinacji. Przegrany, obdarty człowiek leżący bezczynnie pod bramą trochę nie pasował do rzeczywistości, którą mozolnie budował sobie bogacz.
Jakie przesłanie z tej przypowieści płynie dla nas? Bogactwo może dotyczyć nie tylko sfery materialnej. Co czyni zamożnymi nas – żyjących w dużym mieście, pracujących i myślących o karierze, spotykających się ze znajomymi, udzielających się w duszpasterstwie, snujących plany i marzenia na przyszłość? Dla wielu chrześcijan prawdziwym bogactwem jest ich wiara. Czują radość płynącą z bliskiej relacji z Bogiem, która pozwala przenosić góry i znaleźć sens w trudnych momentach. Myśl o tym, że kiedyś pójdziemy do Nieba, wydaje się niemal oczywista. I naprawdę bardzo się staramy. Chodzimy do kościoła, spędzamy czas na modlitwie, udzielamy się w grupach duszpasterskich i bierzemy udział w życiu parafii…
Czy jednak pamiętamy, że chrześcijaństwo to także wielkie zobowiązanie? Pan Jezus, chodząc po ziemi, spędzał dużo czasu z grzesznikami i ludźmi, których odrzucił świat. Czy i my nie zaniedbujemy tych, którzy są słabsi, trudni w relacjach, a może nawet przegrani na własne życzenie? Nie chodzi oczywiście o bezmyślne poświęcanie się bez reszty, bo często w ten sposób można bardziej zaszkodzić niż pomóc. Jako chrześcijanie, nie możemy jednak pozostać obojętni. Czasami wystarczy trudna rozmowa, wskazanie kogoś, kto naprawdę może pomóc, a przede wszystkim wytrwała modlitwa.
A patrząc z perspektywy Łazarza…
Budujące jest to, że większa część tej przypowieści rozgrywa się w Niebie. Życie doczesne jest tylko chwilą. Dopiero po śmierci człowiek zjednoczy się z Bogiem i to wówczas „objawi się, kim jesteśmy”. Chodząc po ziemi, nie mamy jeszcze pełnej świadomości, do czego zostaliśmy stworzeni. Ogromną nadzieją płynącą z wiary chrześcijańskiej jest to, że doczesny ból, uczucie pustki, samotności czy niezrealizowania kiedyś się skończy.
Łazarz, który w oczach wszystkich (a zapewne również swoich) uchodził za przegranego, w rzeczywistości miał swoje miejsce, które czekało na niego na łonie Abrahama. Pan Bóg stworzył Łazarza z myślą o jego prawdziwym powołaniu i nie zapomniał o tym ani na chwilę podczas jego ziemskiego życia. Nie wiemy, co zaszło w życiu tego człowieka, że stało się ono tak trudne. Lecz tym, że Łazarz w rzeczywistości był kimś wyjątkowym, może świadczyć sam fakt, że otrzymał w przypowieści imię.